Hanna Lis: znakomite wystąpienie wiecowe Szydło kontra hermetyczny język Kopacz
Debata nie była dla mnie ciekawa. Zarówno premier Ewa Kopacz jak i aspirująca do tej funkcji Beata Szydło nie starały się wyjść nawet o centymetr poza wyobrażenia o nich własnych elektoratów - ocenia Hanna Lis, dziennikarka „Panoramy” TVP2.
Beata Szydło była bardziej pewna siebie i ofensywna w tej dyskusji. Jednak usłyszeliśmy dokładnie to samo, co słyszeliśmy przez ostatnie miesiące, a zadawane pytania pozostawały bez odpowiedzi. Beata Szydło nie odpowiedziała, gdzie jej rząd znajdzie pieniądze na finansowanie obietnic, które są składane, dalej nie ma żadnych konkretów. Dość cieniutka ta teczka z napisem „ustawy”, którą zaprezentowała na końcu. Premier Ewa Kopacz, zapytana dokładnie o to samo, również nie dała odpowiedzi.
Wystąpienie Beaty Szydło było znakomitym wystąpieniem wiecowym, w którym padły kolejne obietnice. Natomiast język premier Ewy Kopacz był bardzo hermetyczny, wspominała ona o rzeczach, które dla przeciętnego wyborcy są kompletnie niezrozumiałe. Kiedy jedna z kandydatek obiecuje: „będziecie mieć wcześniejsze emerytury, 500 zł na dziecko, damy wam mieszkania za 2,5 tys. zł”, a druga mówi o „rozchwianiu finansów publicznych” albo o „regule wydatkowej”, to ten dyskurs nie może oprzeć się o jakąś sensowną wymianę zdań. Wyborca dostał obietnicę wcześniejszej emerytury i „rozchwianie finansów publicznych”.
Po debacie ktoś zatweetował, że Jarosław Kaczyński i Donald Tusk zrobili wszystko, żeby wyborcy za nimi zatęsknili. Trudno się z tą prześmiewczą opinią nie zgodzić, bo to nie był spektakl Kaczyński-Tusk, tylko do bólu przewidywalne widowisko. Przewidywalne było, że kandydatka PiS rozwinie stary „dobry” zwyczaj Jarosława Kaczyńskiego, który nigdy nie tytułował Donalda Tuska „premierem”. Dzisiaj się okazało, że pani premier jest dla Beaty Szydło „przewodniczącą”. Jest to pewien sposób na wciśnięcie przeciwnika w kąt, choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby Ed Miliband mówił do Davida Camerona „chairman”, a nie „mister prime minister”.
Jeśli traktujemy debatę wyborczą w kategoriach pewnego spektaklu i tego, na ile jest on dobrze wyreżyserowany, to należałoby uznać, że nasze społeczeństwo dalekie jest od bycia społeczeństwem obywatelskim. Lubimy, kiedy debata odbywa się w „amerykańskim stylu”, co oznacza, że zwracamy uwagę na tło, ubiór, obecność rekwizytu. Ale jeśli wgryźć się w meritum to należy zadać sobie pytanie fundamentalne: czy coś nowego dzisiaj usłyszeliśmy - wyborcy z jednej i drugiej strony, wyborcy niezdecydowani? Moim zdaniem, kompletnie nic. To jest problem naszej demokracji - od naszych polityków nie wymagamy więcej, satysfakcjonuje nas, że pozostają opanowani i patrzą do kamery. Te podprogowe przesłanki mają wpływ na wynik debat w dojrzałych demokracjach. Demokraci i republikanie, pytani w debatach o wydatki, recytują konkretne liczby, bo mają świadomość, że społeczeństwo od nich tego wymaga.
Debata, którą obejrzeliśmy, wystawia złe świadectwo naszym politykom, ponieważ pokazuje, że oni absolutnie nie czują się zobowiązani do odpowiadania na pytania, które im zadajemy. Tylko czy rzeczywiście zadajemy im jakiekolwiek pytania, czy my ich dociskamy?
Hanna Lis, prowadząca „Panoramę” w TVP2 i „Po Przecinku” w TVP Info
Dołącz do dyskusji: Hanna Lis: znakomite wystąpienie wiecowe Szydło kontra hermetyczny język Kopacz