Kamil Durczok oskarżony o podrobienie podpisu i wyłudzenie 3,2 mln zł kredytu, grozi mu do 25 lat więzienia
Katowicka prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia Kamila Durczoka o podrobienie podpisu byłej żony na dokumentach bankowych (dziennikarz się do tego przyznał) oraz wyłudzenie ponad 3,2 mln zł kredytu i pożyczki hipotecznej (Durczok nie przyznaje się do tego). Dziennikarzowi grozi od 5 do 25 lat więzienia, oskarżony jest też były pracownik banku mający współpracować z Durczokiem przy wyłudzeniu.
Akt oskarżenia dotyczy sprawy ujawnionej w połowie 2019 roku, kiedy pełnomocnicy Marianny Dufek, byłej żony Kamila Durczoka, skierowali do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na jej niekorzyść. Dufek została wskazana jako poręczyciel na wekslach złożonych przez Kamila Durczoka w 2008 roku jako zabezpieczenie kredytu na zakup nieruchomości. Jeden z weksli opiewa na 2,03 mln franków szwajcarskich, a drugi na ponad 300 tys. zł.
Marianna Dufek zeznała, że jej podpisy na wekslach zostały podrobione. Stwierdziła, że nie była obecna przy sporządzaniu dokumentów i nie podpisywała ich, a przed otrzymaniem w lipcu 2019 roku pisma z banku wzywającego do zapłaty na podstawie weksli nie wiedziała w ogóle, że te dokumenty istnieją.
3,2 mln zł kredytu i pożyczki dzięki podrobionym podpisom
Prokuratura Regionalna w Katowicach w akcie oskarżenia postawiła Kamilowi Durczokowi dwa zarzuty (dziennikarz pozwala na podawanie jego pełnego nazwiska w kontekście sprawy). Pierwszy to podrobienie podpisu byłej żony na wekslu i oświadczeniach w ramach procedury kredytowej oraz przedłożenie tych dokumentów w banku w celu wyłudzenia kredytu hipotecznego.
W komunikacie opisano, że śledczy w toku postępowania ustalili, że Durczok „między sierpniem 2008 roku a październikiem roku 2011 działając w celu uzyskania dla siebie kredytu w kwocie niemal 2,9 mln zł oraz potem w celu zmiany warunków jego spłaty, przedstawił bankowi kilka sfałszowanych dokumentów stanowiących poświadczenie zabezpieczenia kredytu”.
Według prokuratury Durczok sfałszował podpis swojej ówczesnej żony na wekslu in blanco opiewającym na 2 mln franków szwajcarskich, oświadczeniu o poddaniu się egzekucji przez Mariannę Dufek do kwoty niemal 5 mln zł oraz oświadczeniu o ustanowieniu hipoteki na spółdzielczym prawie do mieszkania w Katowicach i na nieruchomości w Szczyrku. Na podstawie tych dokumentów uzyskał 2,9 mln zł kredytu.
W październiku 2011 roku Kamil Durczok miał podrobić podpis żony na oświadczeniu o poddaniu się egzekucji do kwoty ponad 3,1 mln franków szwajcarskich, dzięki czemu bank aneksował jego umowę kredytu hipotecznego.
Natomiast w lipcu 2009 roku Durczok przedstawił bankowi dokumenty ze sfałszowanymi podpisami Marianny Dufek. - Oskarżony przedstawiając tak podrobione dokumenty pracownikom banku wytworzył u nich po raz kolejny mylne przekonanie o ustanowieniu zabezpieczeń przewidzianych w umowie pożyczki hipotecznej w oparciu o co bank udzielił mu pożyczki we wnioskowanej przez niego kwocie 300 tys. złotych - opisała prokuratura.
Zaznaczyła, że zawiadomienie w tej sprawie złożył również bank, który udzielił Durczokowi kredytu i pożyczki. - W toku postępowania prokurator uzyskał opinię biegłego z zakresu badań pisma ręcznego, z której jednoznacznie wynika, że podpisy na dokumentach bankowych nie zostały sporządzone przez Mariannę D. - poinformowano.
Durczok przyznał się do podrobienia podpisu
Drugi zarzut postawiony Kamilowi Durczokowi dotyczy przedstawienia bankowi oświadczeń z podrobionymi podpisami byłej żony. Według prokuratury w ten sposób dziennikarz wyłudził od banku kredyt hipoteczny i pożyczkę hipoteczną na łączną kwotę ponad 3,2 mln złotych.
Za postawione zarzuty grozi od 5 do 25 lat więzienia. - Przestępstwa zarzucane oskarżonemu zostały zakwalifikowane z art. z art. 310 §1 kk w zb. z art. 286 §1 kk w zw. z art. 294 §1 kk w zb. z art. 297 §1 kk w zb. z art. 310 §2 kk w zb. z art. 270 §1 kk. Kwalifikacja ta wynika stąd, iż w polskim prawie podrobienie weksla jest traktowane tak samo jak sfałszowanie pieniędzy - opisano w komunikacie.
Poinformowano, że Kamil Durczok przyznał się do podrobienia podpisów żony na dokumentacji bankowej, natomiast nie przyznał się do wyłudzenia kredytu i pożyczki.
Oskarżony w tej sprawie jest także Marcin P., były pracownik banku, który udzielił kredytu i pożyczki Durczokowi. Prokuratura zarzuca mu współdziałanie z dziennikarzem „poprzez przyjmowanie od niego podrobionych dokumentów i przedłożenie w centrali banku w celu wyłudzenia przez Kamila D. kredytu i pożyczki”.
Grozi za to kara 10 lat więzienia. Marcin P. nie przyznał się do zarzutów.
Na początku grudnia 2019 roku Kamil Durczok został zatrzymany i doprowadzony przez Centralne Biuro Śledcze Policji do siedziby katowickiej prokuratury. Składał tam wyjaśnienia. Sąd nie zgodził się na aresztowanie dziennikarza, natomiast zastosowano wobec niego poświadczenie majątkowe, dozór policyjny oraz zakaz kontaktowania się z byłą żoną i byłymi pracownikami banku.
Akt oskarżenia Kamila Durczoka i Marcina P. został skierowany przez prokuraturę do Sądu Okręgowego w Katowicach.
Durczok: sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana
Do stawianych mu zarzutów Kamil Durczok odniósł się w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl. - Jeszcze nie dostaliśmy pisma z treścią aktu, ani ja ani moi prawnicy, mecenasi Michał Ciupa i Karol Rużyło. Kiedy go dostaniemy i przeanalizujemy z pewnością zabierzemy głos w tej kwestii. Z mojej strony mogę tylko powiedzieć, że sprawa nie jest „nowa”, toczy się od lata 2019, ja oficjalnie wiem o śledztwie od grudnia 2019. Odsyłam do mojego FB z tamtego czasu, zwłaszcza do słów, iż wiele istotnych okoliczności jest daleko różnych od tych, które zaserwowano opinii publicznej - powiedział .
W połowie grudnia 2019 roku w obszernym wpisie facebookowym także skomentował sprawę. Zaznaczył, że nie może ujawnić wielu informacji. - To, co wiem, z czym mogłem się zapoznać po zatrzymaniu przez CBŚP i przesłuchaniach w Prokuraturze, objęte jest tajemnicą śledztwa. Gospodarzem postępowania jest prokuratura i tylko ona może decydować, które spośród wszystkich dokumentów są przedstawiane opinii publicznej. Szanuję to i nie zrobię niczego, co mogłoby tę zasadę złamać - wyjaśnił.
- Zapewniam jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana niż jej medialny przekaz. Przede wszystkim pokazuje, jak bardzo zawieść może bank, instytucja, w której pokłada się zaufanie, jak zawodzą procedury oraz ludzie, którzy w nim pracują. Wierzę, że na całą prawdę przyjdzie w końcu czas. Podobnie jak na pociągnięcie do odpowiedzialności banku i pracujących w nim ludzi, którzy powinny wiedzieć, do czego doprowadziła ich chciwość, zachłanność i nieetyczne działania - stwierdził dziennikarz.
- Dziś słyszę, że złożone przeze mnie, bez wahania, szczere i obszerne wyjaśnienia, a także odpowiedzi na wszystkie pytania Prokuratora, to tylko przyjęta „linia obrony”. Czy to znaczy, że przytaczanie faktów i mówienie prawdy to coś nagannego? Tak, moją linią obrony jest mówienie prawdy. I będę w tym konsekwentny - zapowiedział Durczok.
„Wiedziałem o sprawie od 4 miesięcy”
Kamil Durczok we wpisie odniósł się do sugestii, że może w tej sprawie mataczyć. - Wyjaśniam więc, że wiedziałem o sprawie od 4 miesięcy, bo wtedy napisały o niej po raz pierwszy media. Gdybym zamierzał mataczyć, uciekać, czy w jakikolwiek sposób utrudniać postępowanie, uczyniłbym to w ciągu tych 4 miesięcy - napisał.
- Prokuratura w pełni zdaje sobie sprawę, że nie zrobiłem niczego, co mogłoby zostać uznane za próbę mataczenia. Spokojnie czekałem na szansę złożenia wyjaśnień. Szkoda, że musiało je poprzedzić zatrzymanie na ulicy i doprowadzenie w kajdankach. Zaręczam, że stawiłbym się sam, bez zwłoki i na każde wezwanie - zapewnił dziennikarz.
Skomentował też decyzję sądu pierwszej instancji oddalającą wniosek o areszt. - Sąd, rozpatrując wniosek o tymczasowe aresztowanie, był w stanie spojrzeć na sprawę w sposób wnikliwy i rzetelny. I to nie dlatego, że stanął przed nim Kamil Durczok, tylko dlatego, że był wolny od nacisków i niezależny - skomentował dziennikarz poprzednią decyzję sądu.
- Dlatego pojęcie „wolnych sądów” jest dla mnie tak ważne i ma tak ogromne znaczenie, choć wielu ludzi uważa je za nieistotne. Pewnie nigdy nie stanęli oni w obliczu takiej sytuacji, w jakiej ja się znalazłem. I oby nie stanęli. Gdyby jednak było inaczej, życzę im, by Sąd był w ich przypadku tak dociekliwy i sumienny, jak w moim - dodał Durczok.
- Po tym, jak Sąd I instancji nie zastosował wobec mnie aresztu, Prokuratura określiła to jako przyznanie mi „immunitetu celebryty”. Nie brak było głosów, że ów „immunitet celebryty”, to próba podważenia decyzji niezawisłego Sądu, który nie spełnił oczekiwań Prokuratury i nie wsadził mnie za kraty. Czy to uprawniona opinia? Wam pozostawiam odpowiedź na to pytanie - zaznaczył dziennikarz.
„Nie ferujcie wyroków nie znając szczegółów”
Kamil Durczok podziękował osobom wspierającym go w obecnej sytuacji. - Wszystkim moim przyjaciołom. Tym prawdziwym, będącym ze mną od lat. Dziękuję Wam za wsparcie. Nigdy dotąd nie sądziłem, że słowa „jestem z Tobą”, czy „nie poddawaj się”, mogą mieć aż takie znaczenie. Dziękuję znajomym i nieznajomym, którzy nie stracili wiary we mnie. Dajecie mi mnóstwo siły - wyliczył.
Osobno podziękował swoim prawnikom. - Panowie Mecenasi, wasza wiedza, przygotowanie i wsparcie, są w tych dniach nieocenione - podkreślił.
- Tych, którzy już mnie osądzili, proszę: nie ferujcie wyroków nie znając szczegółów. Jestem zwykłym obywatelem, takim, jak Wy. Zapewniam, że biorę odpowiedzialność za błędy, które w życiu popełniłem - stwierdził Kamil Durczok.
Fiasko serwisu Kamila Durczoka, komornik zastał puste konto
Kamil Durczok w latach 2006-2015 pracował w TVN, wcześniej przez 13 lat był związany z Telewizją Polską. W obu firmach prowadził najważniejsze programy informacyjne i niektóre publicystyczne, w TVN był dodatkowo szefem „Faktów”.
Po rozstaniu z tym nadawcą wiosną 2015 roku (w efekcie pracy komisji, która uznała, że dziennikarz dopuścił się mobbingu wobec podwładnych) i upływie 1,5-rocznej okresu zakazu konkurencji Durczok uruchomił swój serwis internetowy Silesion.pl dotyczący głównie regionu śląskiego. Początkowo w redakcji pracowało ponad 20 osób, zapowiadano relacje z wykorzystaniem dronów. Na początku kwietnia 2019 r. serwis przestał być aktualizowany, a pod koniec miesiąca definitywnie zniknął z sieci. Eksperci z branży internetowej komentowali dla Wirtualnemedia.pl, że prawdopodobnie przy sporych kosztach bieżących nie osiągał odpowiednich wpływów reklamowych, bo nie przyciągnął internautów na stałe ciekawymi treściami.
Zarządzająca Silesionem spółka Coal Minders w 2016 i 2017 roku zanotowała łącznie 994,1 tys. zł przychodów, 5,28 mln zł kosztów operacyjnych i 3,57 mln zł straty netto. Finansowała się głównie emisją nowych akcji. Nie opublikowała jeszcze sprawozdań finansowych za 2018 i 2019 rok.
Jak informowaliśmy w listopadzie, wiosną ub.r. komornik sądowy odstąpił od egzekwowania należności od Coal Minders, ponieważ spółka nie miała środków na pokrycie samego postępowania komorniczego.
W sierpniu ub.r. Kamil Durczok w rozmowie z Markiem Czyżem stwierdził, że prowadzi szkolenia z komunikacji w kryzysie wizerunkowym. Opisał też, z jakich innych źródeł ma przychody. - Trochę ze Szczyrku, z wynajmu domu, który przez tyle lat był moim azylem, moją ucieczką, moim ukochanym miejscem. Trochę ze szkoleń, trochę z pomocy moich przyjaciół, którzy mnie nie opuścili i są ze mną - wyliczył.
Dołącz do dyskusji: Kamil Durczok oskarżony o podrobienie podpisu i wyłudzenie 3,2 mln zł kredytu, grozi mu do 25 lat więzienia