SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Jerzy Baczyński - redaktor naczelny tygodnika „Polityka”

Z Jerzym Baczyńskim, redaktorem naczelnym tygodnika „Polityka”, rozmawiamy o sytuacji na polskim rynku wydawniczym, zasadach jakim hołduje „Polityka”, nagrodzie „Dziennikarza XX-lecia”, którą Baczyński został uhonorowany kilka tygodni temu, a także o aktualnych przemianach, jakie dokonują się w polskich mediach m.in. w TVP oraz w magazynie „Wprost”.

Krzysztof Lisowski: Powiedział Pan niedawno, że sukces „Polityki” wynika z tego, iż od zawsze staracie się być „radykalnie umiarkowani”. Nie boi się Pan, że jednak kiedyś skręcicie mocniej w lewo lub w prawo?
Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika „Polityka”:
Określenie to jest w pewien sposób autoironiczne. Rzeczywiście jesteśmy radykalnie umiarkowani, co może wynika z cech zespołu „Polityki”. Ja sam raczej staram  się wszelkie spory łagodzić, a nie zaostrzać. Mam doświadczenie z wielu lat i wiem, że nawet przy największej różnicy zdań, jeśli nie zakłada się złej woli drugiej strony, można dojść do takiego punktu, że w efekcie różnica ta wydaje się być znacznie mniejsza niż na początku. Ogromna część konfliktów polega na braku technologii rozmawiania. Nasze umiarkowanie i próba „urzeczowienia” sporów na łamach „Polityki” to także pewna metoda sytuowania naszego magazynu na rynku. Nawet jeśli zdarza się nam stawiać wyraźne tezy, to do tej pory nie naraziliśmy się jeszcze na stratę zaufania u czytelników. Nie boimy się skrętów, o które Pan pyta. Nasze opinie zawsze staramy się popierać argumentami, wyjaśnieniami i analizami. Czytelnik wie – i może ocenić – dlaczego uważamy raczej tak, a nie inaczej.

Ostatnie dane dotyczące sprzedaży pokazują, że Polacy chyba jednak oczekują w mediach ostrych, a nie umiarkowanych poglądów. Przykładów nie trzeba szukać daleko – mam na myśli np. „Gazetę Polską”. W czym upatruje Pan ogromny sukces tego medium? W ciągu ostatnich miesięcy kilkakrotnie wzrastała sprzedaż tego tygodnika – nawet o… sto procent?
Nie jestem regularnym czytelnikiem „Gazety Polskiej”, podobnie jak niezbyt często czytam tygodnik „Nie”. Traktuję „Gazetę Polską” właśnie jako odpowiednik „Nie”. Jest to dla mnie pismo satyryczne, a teksty, które są tam publikowane to dla mnie w większości materiały kabaretowe.

Myślę, że szefostwo „Gazety Polskiej” byłoby innego zdania. Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej” powiedział w rozmowie z nami, że zawartość jego magazynu odzwierciedla nastroje w polskim społeczeństwie…
Ostatnio czytałem artykuł w „Gazecie Polskiej”, w którym autor snuł perspektywę, że w przyszłym roku nastąpi delegalizacja PIS-u, a jego działacze będą zamykani w więzieniach. Tego typu materiały się niepoważne. „Gazeta Polska” – mimo względnego sukcesu nakładowego – pozostaje  wciąż niszowa. Jest wyrazem pewnego rodzaju radykalizmu. „Gazeta Polska” – jak przystało na pismo konfesyjne – opiera się na założeniu, że jest tylko jedna, niepodważalna prawda i nie istnieje nic poza tym. To, że wzrasta jej popularność wynika – moim zdaniem – z atmosfery pokwietniowej i silnego przepojenia naszej rzeczywistości emocjami i agresją oraz uproszczoną wizją świata i zdarzeń. Proste odpowiedzi na całą złożoność świata – to jest znakomity afrodyzjak. Czytelnicy wiedzą, kto za czym stoi, kto manipuluje, kto jest dobry i kto jest zły, gdzie jest zdrada i gdzie jest racja… Takie podejście zaspokaja potrzeby pewnego typu osobowości, ale nie jest to sukces profesjonalnego dziennikarstwa.

Jak Pan ocenia swoistą „przemianę” magazynu „Wprost” pod wodzą Tomasza Lisa?
Bardzo doceniam to, co w stosunkowo krótkim czasie Tomasz Lis zrobił z „Wprost”. Wyprowadził go ze stanu agonalnego i zrobił gazetę żywą, aktualną, na przyzwoitym poziomie dziennikarskim. Ale tygodnik „Wprost” tworzony jest według zupełnie innej koncepcji redakcyjnej niż „Polityka”. Określiłbym „Wprost” – oczywiście nie ma to znamion ironii – jako polityczną „Vivę!”. Zjawiska polityczne nie są tam analizowane, ale raczej opowiadane przez biografie i sylwetki ludzi. Moim zdaniem, „Wprost” stał się także swoistym magazynem telewizyjnym, ponieważ w naturalny sposób jest przedłużeniem programu TVP2 „Tomasz Lis na żywo”, gdzie też główną rolę odgrywają ludzie rozmawiający o bieżącej  polityce. Pomysł, aby na programie telewizyjnym Tomasza Lisa oprzeć tygodnik opinii, jest z punktu widzenia wydawniczego niezły. Magazyn jest swoistym podsumowaniem zdarzeń i  konfliktów poprzedniego tygodnia. My częściej analizujemy procesy, które zachodzą w polskiej polityce, próbujemy je nazwać, porządkować. „Wprost”, tak mi się wydaje, może być raczej uzupełnieniem niż alternatywą dla „Polityki”.

Jak Pan uważa, czy zmiany w telewizyjnej Jedynce, przeprowadzane przez nową dyrektor Iwonę Schymallę wyjdą telewizji publicznej na dobre i przestanie ona być postrzegana jako bastion PIS?
Uważam, że to, co robi Iwona Schymalla, jest trafne, ponieważ telewizja publiczna z zasady powinna, w miarę neutralnie, relacjonować wydarzenia – a nie uczestniczyć w ich kreowaniu. Na antenie TVP nie powinny toczyć się wojny  polityczne. To, co działo się tam w ostatnich miesiącach, kiedy to w programach informacyjnych wyraźnie opowiadano się za jedną opcją polityczną, było niedopuszczalne i było zaprzeczeniem misji publicznego nadawcy. W TVP – podobnie jak to się dzieje u publicznych nadawców za granicą – trzeba ograniczać dostęp do anteny dla radykałów, obojętnie której strony. Powinno być to medium, które stara się tłumaczyć, wyjaśniać, edukować i pokazywać wszystko w szerszym kontekście. Oczekiwałbym, że telewizja publiczna będzie bardziej ekspercka i będzie miała własnych, rozpoznawalnych dziennikarzy, a nie tylko prezenterów.

Cieszy się Pan z tytułu „Dziennikarza XX-lecia”, którym został Pan niedawno uhonorowany? Wygrał Pan z wieloma znanymi osobowościami m.in. z Adamem Michnikiem i Jackiem Żakowskim…
Jestem bardzo zaszczycony tym wyróżnieniem i trochę nim zawstydzony. Oczywiście przyjmuję ten tytuł z dumą, ale i tu staram się zachować radykalny umiar. Jest wielu dziennikarzy i redaktorów, których bardzo podziwiam i w żaden sposób nie stawiam się nad nimi. Jest to – tak rozumiem decyzję kapituły – nagroda za typ uprawianego w „Polityce” dziennikarstwa, a także dowód najwyższego uznania środowiska dla całej redakcji, którą mam przyjemność zarządzać. Rzeczywiście, udało nam się stworzyć dobrze prosperującą firmę medialną, która pozostaje spółdzielnią i tym samym własnością dziennikarzy. Nie ma w naszym przypadku żadnego współwłaściciela z zewnątrz, więc wszystkie sukcesy i porażki idą na nasze własne konto. Jest to prawie idealny świat dla uprawiania zawodu dziennikarskiego, bo daje komfort pełnej niezależności. A przy tym robimy gazetę raczej ambitną, na wysokim poziomie dziennikarskim, z poczuciem pewnej służby publicznej i odpowiedzialności publicznej i chyba także to – nasza konsekwencja, trzymanie się czytelnego systemu wartości – zostało docenione. Bardzo się z tego cieszymy.

Czy istnieje jakaś wyraźna zależność pomiędzy wolnością a własnością mediów?
Od zawsze można było obserwować w mediach swego rodzaju napięcie pomiędzy wolnością a koniecznością generowania zysków… Od dwudziestu lat, odkąd mamy wolny rynek prasowy, ten konflikt staje się coraz bardziej poważny, a w przypadku niektórych mediów jest wręcz dewastujący. Przykładów można byłoby podawać mnóstwo; prawie na każdym kroku widać, jak dziennikarze, poprzez naciski właścicieli, próbują układać się z rynkiem. Uprawianie dziennikarstwa przypomina w dzisiejszych czasach swoisty slalom między tyczkami. Próbujemy być profesjonalni i niezależni, ale media zmuszane są do formatowania publikacji tak, aby odpowiadały one zapotrzebowaniu rynku, definiowanego np. przez przeprowadzane badania. Jest to istotne samoograniczenie wolności wypowiedzi. Mapa naszych mediów to swoista kompozycja dziur, bo o wielu sprawach nie mówimy, wiele tematów pomijamy, w domniemaniu, że odbiorca tego po prostu nie chce i dręczony przez redakcję kupi inną gazetę albo włączy inny kanał telewizyjny. To zubaża, kastruje debatę publiczną, a w najlepszym przypadku ją zniekształca, bo dziennikarze i redaktorzy muszą „podkręcać” przekaz, wydobywać wątki sensacyjne, szukać konfliktów, grać na emocjach. Zdobyliśmy niezależność od polityków, ale staliśmy się zależni od kaprysów publiczności… To się nazywa „tabloidyzacja” mediów.

W „Polityce” też staracie się odpowiadać przede wszystkim zapotrzebowaniu czytelników?
Mamy dość specyficzną sytuację. Media zazwyczaj chcą prezentować to, czego oczekuje odbiorca. My oczywiście też to robimy, ale przygotowujemy też dużo takich materiałów, które – naszym zdaniem – czytelnik powinien przeczytać. On nas wynajmuje po to, żebyśmy mu podsuwali tematy, o których warto wiedzieć, które jakoś wzbogacają jego postrzeganie i rozumienie rzeczywistości. I właśnie w taki sposób budujemy nasz magazyn. To, co ważne, czasami może trudne, próbujemy przełożyć na taki język, aby było to atrakcyjne i klarowne. W tym uporze jesteśmy na rynku niestety chyba dość odosobnieni. Może wynika to z faktu, że jesteśmy tygodnikiem, który  dociera do grupy najbardziej wykształconych Polaków i – choć jesteśmy największym polskim tygodnikiem opinii – aspirujemy do tego, aby nie być medium masowym.

Zamierzają Państwo inwestować w najbliższym czasie w internet? Na rynku wyraźnie widać, że – owszem – wydania papierowe są wciąż rozwijane, ale wydawcy jednak coraz więcej treści umieszczają w sieci.
Mamy dość mocno rozbudowany serwis polityka.pl, ale na razie nie będziemy w niego zbyt dużo inwestować. Załamały się bowiem modele biznesowe dotyczące takich platform i okazuje się, że nie są one w stanie sfinansować się z reklam. Zamierzamy za to bardzo mocno inwestować w tablety i mobilne platformy. Mamy m.in. już gotową aplikację „Polityki” na iPada, która zostanie wprowadzona na rynek dosłownie lada tydzień.

Jakie inne projekty w wydawnictwie planują Państwo na najbliższy czas?
Uważamy, że wydania papierowe wciąż będą miały swoje miejsce na rynku, dlatego pozostajemy aktywni także na tym polu. Jesteśmy dużym wydawcą książkowym. W ciągu ostatnich dwóch lat sprzedaliśmy ponad dwa miliony książek (w tym prawie milion z serii „Cała Polska czyta dzieciom”) i jest to dla nas ogromy sukces. Właśnie rozpoczęliśmy sprzedaż 20-tomowej kolekcji literatury rosyjskiej. Jednocześnie wydajemy kolekcje płytowe (teraz: „Wirtuozi muzyki poważnej”), a także wydawnictwa specjalne, poświęcone historii, psychologii („Ja, my, oni”), czy nauce i cywilizacji, a także „Niezbędniki inteligenta”. Będziemy się na tym polu bardzo „rozpychać” . Jesteśmy też, co warto przypomnieć, założycielem i współwłaścicielem Radia TOK FM. Cieszymy się, że rozgłośnia ta znakomicie się rozwija i rośnie jej słuchalność i prestiż. Istniejemy więc we wszystkich obszarach nowych i starych mediów. I tak być musi.

O rozmówcy
Jerzy Baczyński związany jest z tygodnikiem „Polityka” od 1983 roku. Przez siedem lat pracował tam jako redaktor w dziale publicystycznym, a w 1990 roku został zastępcą redaktora naczelnego. Stanowisko szefa redakcji objął w 1994 roku i pełni je do dziś. Baczyński jest także prezesem Spółdzielni Pracy Polityka, która – oprócz „Polityki” – wydaje m.in. magazyn „Forum” oraz liczne pozycje książkowe. W latach siedemdziesiątych Baczyński pracował jako dziennikarz w „Życiu Warszawy”, kilka lat spędził także na emigracji – w USA oraz we Francji. 21 października 2010 został uhonorowany przez kapitułę Nagrody im. A. Woyciechowskiego tytułem „Dziennikarza XX-lecia”.

Dołącz do dyskusji: Jerzy Baczyński - redaktor naczelny tygodnika „Polityka”

1 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
dziennikarz
Panie, obłuda aż się wylewa. Ty zamiast tworzyć fundusze dla młodych dziennikarzy, wpuść ich wreszcie do redakcji i przewietrz wreszcie to starcze towarzystwo wzajemnej adoracji
0 0
odpowiedź