Wróblewski: Hajdarowicz pozwolił opublikować tekst Gmyza (wideo)
- Otrzymałem jednoznaczne pozwolenie na publikację tekstu „Trotyl we wraku tupolewa” od Grzegorza Hajdarowicza - mówi Tomasz Wróblewski, były naczelny „Rzeczpospolitej”. Opowiada o tym jak wyglądały kulisy pracy nad tekstem Cezarego Gmyza.
Przypomnijmy, że w artykule „Trotyl we wraku tupolewa”, który ukazał się 30 października br. w „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz napisał, że we wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa tego samego dnia zaprzeczyła jednak tym informacjom i poinformowała, że trwają w tej sprawie jeszcze ustalenia.
- Informacje o ustaleniach prokuratorów w Smoleńsku mieliśmy tydzień przed publikacją. Czarek Gmyz kontaktował się ze swoimi źródłami w prokuraturze. To ten sam autor, który przyniósł nam informacje o aferze hazardowej, ostatnio pisał o wpadce MSZ z pitami dla białoruskich opozycjonistów. Teraz nas zapewniał, że te źródła też są w pełni wiarygodne - opowiada Tomasz Wróblewski w nagranym przez siebie materiale wideo.
- W historii Czarka Gmyza znaliśmy nie tylko jego, ale też nazwiska najważniejszych osób, z którymi rozmawiał. Prawdą jest, że nie mieliśmy w ręku ekspertyz, żadnych dokumentów, dlatego nie wyobrażałem sobie publikacji tekstu w momencie, kiedy Czarek się pojawił z nim. Konieczna była dodatkowe weryfikacja. Ja osobiście nie wierzyłem i nie wierzę w zamach, ale dziennikarski instynkt, niepokój nie pozwalał mi bagatelizować takiej informacji - mówi Wróblewski.
Były redaktor naczelny „Rz” opowiada o swojej wizycie u prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, którą złożył we wtorek 29 października, czyli dzień przed publikacją. Mówi, iż Seremet poinformował go, że prokuratura wie o wysokoenergetycznych cząsteczkach, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych. - Mówił, że nie są w stanie powiedzieć, jakiego pochodzenia są te cząsteczki , głośno myślał, że może to pozostałości z wojny, może coś z transportu na lotnisku, że trzeba poczekać na dodatkowe ekspertyzy próbek ziemi z okolicy wraku i przyznał, że to może potrwać szereg miesięcy - mówi Wróblewski.
- Seremet ani razu nie zasugerował, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie niż materiał wybuchowy - perfumy czy ten namiot, o którym mówiła prokuratora na konferencji prasowej - zaznacza Wróblewski. Udało mu się też podczas tej rozmowy potwierdzić, że prokuratorzy, którzy mieli być źródłem Czarka Gmyza faktycznie przekazywali informacje do prasy.
- Moje spotkanie z Seremetem było próbą stworzenia szybkiej ścieżki weryfikacji. Już teraz wiemy, że to było za mało, zabrakło pracy przy dokładnym analizowaniu wysokoenergetycznych cząsteczek, czy są równoznaczne z trotylem, nitroglinceryną. To był błąd, ja to uznaję, dlatego oddałem się do dyspozycji rady nadzorczej - mówi Wróblewski.
Były naczelny „Rz” opowiada, że po spotkaniu w prokuraturze rozmawiał z wiceprezesem Presspubliki Janem Godłowskim oraz przez Skype'a z przebywającym wówczas w Barcelonie Grzegorzem Hajdarowiczem, właścicielem i prezesem wydawnictwa. - Zrelacjonowałem im spotkanie z Seremetem i powiedziałem, że źródłem Gmyza są prokuratorzy. Doprecyzowałem, że chodzi o trzech prokuratorów, opisałem kim są w strukturze, dodałem, że jedna osoba jest spoza prokuratory, ale wszyscy mają dostęp do dokumentów. Żadnych nazwisk, niczego na temat prokuratorów nie podawałem. Otrzymałem wtedy jednoznaczne pozwolenie na publikację - mówi Wróblewski.
Prace nad tekstem trwały do późnych godzin wieczornych, bo Gmyz cały czas weryfikował swoje informacje. W prokuraturze trwała wielogodzinna narada, w której brali udział informatorzy dziennikarza (rozpoczęła się po wyjściu z niej Wróblewskiego). - Przed 22.00 Czarek wrócił ze spotkania i powiedział: „Tak to był trotyl, na pewno trotyl” - mówi Wróblewski. Tekst „Trotyl we wraku tupolewa” ukazał się tylko w zamykanym najpóźniej warszawskim wydaniu „Rzeczpopsolitej”.
- Ten dzień zakończył się po północy w mieszkaniu Hajdarowicza, który wrócił szybciej z Barcelony. Długo rozmawialiśmy jeszcze o możliwych konsekwencjach publikacji, obawialiśmy się nagonki. Wtedy do głowy by mi nie przyszło, że wśród głównych oskarżycieli znajdzie się sam wydawca, nie miałem ku temu najmniejszych przesłanek ani tego dnia, ani następnego dnia, gdy opublikowaliśmy nasz tekst „Pomyliśmy się” - mówi były naczelny „Rz”.
- Rozumiałem, że zabrakło nam precyzji, że to fatalnie zaważyło na wiarygodności tekstu redakcji, mojej. Należało to natychmiast wytłumaczyć, co nie znaczy, że - tak jak nam sugerowano - kłamaliśmy, manipulowaliśmy, coś chcieliśmy wywołać, sprowokować - zapewnia Wróblewski.
Rada nadzorcza Presspubliki i Hajdarowicz 31 października br. rozpoczęli postępowanie wyjaśniające ws. artykułu. W poniedziałek 5 listopada br. poinformowali, że Gmyz nie przedstawił im„nagrań i wszelkich materiałów, na podstawie których napisał wyżej wymieniony tekst”,do czego - według rady - miał się zobowiązać. Dlatego uznano, że jego tekst był nierzetelny i zdecydowano o zwolnieniu Wróblewskiego, Gmyza, wicenaczelnego Bartosza Marczuka i szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego.
Wróblewski odnosząc się do tej decyzji pyta: - Czy chodziło o naprawienie wpadki, o zadośćuczynienie dla czytelników czy o gest polityczny? Czy zwolnienie zastępcy redaktora naczelnego, który był w tym czasie na urlopie, nic nie wiedział o publikacji, było podyktowane troską o zasady, czy zwolniony został współautor najważniejszych tekstów eksponujących nadużycia władzy? Ja zapłaciłem największą cenę, jaką może zapłacić dziennikarz, podważono moją wiarygodność, 26 lat mojej pracy zawodowej rozsypało się. Teraz bogatszy o te moje ostatnie doświadczenia, ale też o doświadczenia dwóch pokoleń dziennikarzy w mojej rodzinie, jeszcze bardziej zadaję sobie pytanie, gdzie dokładnie, w którym miejscu, doszło do złamania zasad etyki?
>>> Prokurator generalny Andrzej Seremet kontra Tomasz Wróblewski (wideo)
Przypomnijmy, że w tekście „Trotyl we wraku tupolewa”, który ukazał się 30 października br. w „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz napisał, że we wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła jednak tym informacjom i poinformowała, że trwają w tej sprawie jeszcze ustalenia. Redakcja „Rzeczpospolitej” tego samego dnia przyznała się do błędu „Pomyliśmy się, pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie” - przyznała początkowo, ale po godzinie wycofano z oświadczenia te słowa. Zaznaczono tylko, że w szczątkach wraku mogły być materiały wybuchowe, ale nie musiały. Gmyz cały czas podtrzymywał, że zweryfikował swoje informacje w czterech niezależnych źródłach.
Po postępowaniu wyjaśniającym rada nadzorcza Presspubliki i Grzegorz Hajdarowicz w poniedziałek zdecydowali o zwolnieniu redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Tomasza Wróblewskiego, Cezarego Gmyza, wicenaczelnego „Rz” Bartosza Marczuka i szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego (dowiedz się więcej). - Tekst "Trotyl we wraku Tupolewa" nie powinien się nigdy w takiej formie ukazać w Rzeczpospolitej. Z przeprowadzonego przeze mnie i radę nadzorczą postępowania wyjaśniającego wynika, że nie był on w ogóle udokumentowany - napisał w oświadczeniu Grzegorz Hajdarowicz (więcej na ten temat).
Z danych ZKDP wynika, że sprzedaż ogółem „Rzeczpospolitej” we wrześniu br. wyniosła 75 163 egz. (więcej na ten temat).
Właścicielem Presspubliki jest Grzegorz Hajdarowicz, właściciel spółki Gremi Media. Presspublica wydaje m.in. "Rzeczpospolitą", "Parkiet" tygodniki "Uważam Rze" i "Przekrój", jest też właścicielem portali internetowych (m.in. rp.pl i parkiet.com).
Dołącz do dyskusji: Wróblewski: Hajdarowicz pozwolił opublikować tekst Gmyza (wideo)