Mark Cuban przesadza, nie będzie powtórki z internetowej bańki 2000 roku (opinie)
- Istnieją symptomy przegrzania rynku technologicznego, ale jego skutki nie będą gorsze niż w wypadku pęknięcia dotcomowej bańki z 2000 roku, segment jest bowiem o wiele bardziej dojrzały - oceniają dla serwisu Wirtualnemedia.pl eksperci z funduszy inwestycyjnych, rynku e-commerce i startupowego.
Kilka dni temu Mark Cuban - amerykański inwestor i miliarder, właściciel drużyny NBA Dallas Mavericks, sieci kin Landmark oraz telewizji AXS TV - na swoim blogu przestrzegał przed tym, że obecna sytuacja na rynku technologicznym przypomina internetową bańkę, która pękając w 2000 r. doprowadziła do upadku wielu firm w branży i spowodowała ogromne straty na giełdzie Nasdaq (więcej na ten temat).
Cuban uchodzi za inwestora i biznesmena, który nie stroni od kontrowersyjnych opinii na temat polityki i gospodarki. W rozmowie z Wirtualnemedia.pl eksperci z funduszy inwestycyjnych i rynku e-commerce oceniając jego prognozy są do pewnego stopnia skłonni zgodzić się z tym, że rynek nowych technologii i intnernetu mogą czekać w najbliższym czasie pewne zmiany.
- Na ile zrozumiałem tekst to Mark Cuban przewiduje dwie rzeczy: że nadejdzie kryzys - pęknie bańka (nie pisze tylko kiedy) i że ten kryzys będzie dużo poważniejszy od tego z 2000 roku - wylicza Marek Rusiecki, prezes funduszu Xevin Investments. - Co do pierwszej tezy to zgadzam się z nią absolutnie - po hossie zawsze jest bessa. Spółki technologiczne nie podlegają innym prawom niż spółki "starej gospodarki". Jako że obecna hossa pompowana jest tanim pieniądzem drukowanym przez banki centralne, jej koniec nastąpi wtedy, kiedy drukowanie się skończy, a pieniądz podrożeje (w USA może stać się to już w tym roku) - przewiduje Rusiecki.
Opinię o tym, że rynek może czekać naturalna zmiana, choć raczej w ograniczonym zakresie mówi także Marcin Szeląg, partner w funduszu Innovation Nest. - Już od co najmniej kilkunastu miesięcy mówi się o kolejnej bańce internetowej - przypomina. - Takie przewidywania pojawiają się zawsze w okresie wzmożonej aktywności inwestorów, a przede wszystkim szerokiej publiki. Byłbym ostrożny w ogłaszaniu wszem i wobec kolejnego kataklizmu związanego ze spółkami technologicznymi. Jestem zdecydowanie bliższy stwierdzeniu, iż być może czeka nas korekta - zastrzega.
Z kolei Andrzej Różycki, wspólnik funduszu Tar Heel Capital, podkreśla błędy, które popełnia Cuban w swoim szeroko komentowanym wpisie. - Bardzo trudno odnieść się do wpisu Cubana, bo on sam w mojej ocenie zawiera bardzo dużo merytorycznych błędów - zaznacza Andrzej Różycki. - Po pierwsze pęknięcie każdej „bańki” jest spowodowane utratą płynności przez daną klasę aktywów tj. fakt, że nie ma chętnych do ich kupna po „wczorajszych” cenach, co powoduje ogromne spadki wycen firm. Po drugie nieprawdą jest, że prywatne inwestycje nie są płynne. Dla technologicznych firm odpowiedniej wielkości istnieją nieformalne rynki, na których profesjonalni inwestorzy kupują i sprzedają swoje udziały. Po trzecie w prywatne firmy w większości przypadków inwestują profesjonalne fundusze o relatywnie długim horyzoncie inwestycyjnym i zabezpieczonych środkach na inwestycje. W związku z tym unikamy sytuacji, w której bieżące wydarzenia na rynku kapitałowym stawiają fundusz pod ścianą i jest on zmuszony w ciągu kilku chwil sprzedać posiadane aktywa, co może i wydarza się na rynkach publicznych. Często fundusze inwestujące w aktywa publiczne dokonują negatywnej selekcji aktywów i będąc przyparte do muru sprzedają płynne - zazwyczaj dobre - zostając z niepłynnymi - zazwyczaj złymi - aktywami. Po czwarte istnieje rynek tzw. secondary investments, gdzie fundusze inwestycyjne odkupują całe lub część portfela innych firm inwestycyjnych, co pozwala nie przekładać ewentualnej trudnej sytuacji jednego inwestora na wycenę firm w jego portfelu. Po piąte na rynku prywatnym mamy do czynienia z podmiotami wyspecjalizowanymi w inwestycjach w firmy technologiczne, o określonym profilu inwestycyjnym i ryzyka. Ci inwestorzy liczą się z wielokrotnymi zyskami jak i z możliwością utraty wszystkich zainwestowanych środków. Fundusze inwestujące swoje środki na giełdzie, np. emerytalne są zbudowane na innej filozofii inwestycyjnej i przez to nie są najlepszymi inwestorami w firmy będące na wczesnym etapie rozwoju - podkreśla Różycki.
- Zaczynając od podstaw - bańka sprzed 15 lat była bańką „dotcomową” i opierała się w znacznej części na obietnicach kluczowej roli, jaką będzie odgrywać przyszła „nowa gospodarka” - wtedy jeszcze właściwie nie istniejąca – podkreśla z kolei Michał Kreczmar, e-commerce director agencji Hypermedia. - Obecnie dla znacznej części startupów czy firm - w szczególności debiutujących na giełdzie - internet/mobile/aplikacje/digital/ICT to nie jest jedynie kanał sprzedaży towarów, medium do emisji reklam czy treści. To po prostu platforma, na której realizują różnego typu - często kluczowe dla ich biznesu - usługi. Wiele firm utrzymuje się już ze sprzedaży narzędzi, technologii, rozwiązań, usług realizowanych w modelach as a service/cloud dla w/w biznesów. Pomijam kwestię na ile część z firm uznawanych za internetowe/technologiczne rzeczywiście nimi jest: Uber, Airbnb, Tesla, Zulily, Warby Parker, Honest, Spotify, a na ile wykorzystują technologie do starych jak świat modeli biznesowych - zaznacza Kreczmar. Podaje przy tym symptomy i czynniki mogą przemawiać zarówno za powstaniem nowej technologicznej bańki, jak i przeciwko takiej tezie.
- Bańka internetowa wtedy i dziś to coś zupełnie innego, ale przeanalizujmy i porównajmy symptomy - proponuje Kreczmar. Jego zdaniem za istnieniem nowej bańki internetowej przemawiają przede wszystkim wyniki indeksu giełdy Nasdaq („W 2000 r. firmy technologiczne stanowiły 65 proc. indeksu NASDAQ, a obecnie to 43 proc. Brakuje 40 punktów do szczytu” - komentuje Kreczmar), ogromne wyceny spółek internetowych, dużo przejęć o wysokiej wartości oraz sporo debiutów giełdowych firma z branży internetu i nowych technologii (m.in. Alibaba, King, Lending club, GoPro, TubeMogul, Criteo, JD, Zulily, Rubicon Project, Rocket Fuel, Marin Software, Box, HubSpot, a na br. zapowiadane debiuty firm Uber, Airbnb, Dropbox, Etsy, Pinterest, Snapchat, Spotify, Appnexus).
Kreczmar wymienia także czynniki, które przeczą powstaniu nowej technologicznej bańki. Według niego są to przede wszystkim brak objawów paniki na rynku („Miałem okazję być w San Francisco przed poprzednią bańką jak i po niej. Nie widać, żeby wszystkie miejskie autobusy były oklejone reklamami Wired, ale nie widać też pustych czworaków dla programistów w Dolinie Krzemowej” - mówi Kreczmar), modność tego tematu („Mark Cuban jak zwykle jest kontrowersyjny wyprzedzając w poście na blogu rocznicę „szczytowania Nasdaq” o sześć dni, po prostu walczy o uwagę odbiorców”), wpływ mediów („Dawno temu istniał cały szereg wydawnictw dedykowanych branży, nakręcających spiralę bańki, wręcz żywiących się nią - Red Herring, Business 2.0, Industry Standard itd. Gdzie są teraz takie media?”) oraz stabilniejsza pozycja firm internetowych niż 15 lat temu („Wtedy Facebook nie istniał, Apple walczył o życie, Google był prywatną firmą której wyszukiwarka wyszła dopiero z fazy beta. Kto myślał wtedy o Salesforce, Netflix, Alibaba, Tencent, China mobile, Baidu, Naspers, Yandex czy Rocket Internet? Królem lasu był AOL, który właśnie ogłaszał połączenie z Time Warner. Gros biznesu technologicznego w obecnym jego kształcie powstało po bańce”).
- Nie ma tej bańki? A może jednak już jest, bo taka jest specyfika cykli koniunktury gospodarczej? – pyta Kreczmar. I odpowiada: - Nawet jeśli istnieje, to rynek technologiczny jest już zupełnie gdzie indziej.
W swoim wpisie Mark Cuban zwraca uwagę na segment startupów i podkreśla, że to właśnie on może być powodem puchnięcia kolejnej rynkowej bańki i jej ewentualnego pęknięcia. Jednak Aureliusz Górski, dyrektor zarządzający inkubatorem startupów Business Link twierdzi, że to mylny trop i zwraca uwagę na to, że rynek startupów jest zdrowy i nic mu nie zagraża. - W chwili gdy w Polsce wszyscy zastanawiają się, który polski startup osiągnie jako pierwszy wycenę 1 mld dol., to na świecie taki wynik nie robi już wrażenia - podkreśla Aureliusz Górski. - Nic też nie wskazuje na to, by ten galopujący trend się zatrzymał patrząc na to co dzieję się z roku na rok z wyceną takich projektów jak Uber (ponad 41 mld dol.) czy Snapchat (19 mld dol.). W tym roku na świecie będzie zapewne już ponad 100 firm nienotowanych na giełdzie, których wycena przebije magiczny próg miliarda dolarów, obecnie jest ich 74. Połączenie marzeń startupów o takich wycenach i chęci ludzi, którzy mają pieniądze to bardzo silne połączenie. Dopóki inwestorzy nie stracą nadziei na opłacalność przedsięwzięć internetowych ten trend będzie się umacniał, przynajmniej do momentu gdy te firmy zaczną bronić swoich wycen np. na giełdzie. Po doświadczeniach giełdowych Facebooka, Twittera i przede wszystkim tego co działo się w 2000 roku myślę, że duże korporacje i doświadczeni inwestorzy, którzy często stoją za tymi wycenami nie pozwolą popełnić takiego błędu - podkreśla Górski.
Według prognoz zarysowanych przez Marka Cubana pojawia się opinia o tym, że wspomniana nowa bańka może przynieść o wiele poważniejsze konsekwencje od tych, których doświadczył rynek i inwestorzy w 2000 r. Jednak rozmówcy Wirtualnemedia.pl, choć są skłonni podzielić obawy Cubana o przegrzanie rynku, to porównanie obecnej sytuacji do tej sprzed 15 lat uważają za grubą przesadę.
- Teza o bolesności nadchodzącego kryzysu jest bardzo wątpliwa - uważa Marek Rusiecki. - Fakt, że w finansowanie spółek technologicznych zaangażowanych jest wielu prywatnych, delikatnie mówiąc "inwestorów-amatorów" nie przesądza jeszcze o tym, że tym razem będzie bolało bardziej. Cuban twierdzi, że brak płynności przyniesie dużo bardziej spektakularne plajty. Według mnie dotyczy to głównie spółek, które żyją tylko z kolejnych rund finansowania i odcięcie ich spowoduje natychmiastowy zgon. Te, które mają już sprawdzony model biznesowy, odcięte od nowego finansowania po prostu będą wolniej się rozwijały. Na dobre spółki zawsze znajdzie się chętny kupiec/inwestor - tyle, że po nieco niższej cenie - przewiduje Rusiecki.
- Patrząc na liczby można mieć wrażenie, że wkraczamy w terytorium „bańki”, byłbym jednak daleki od stwierdzenia, że zobaczymy spektakularne upadki - zaznacza Szeląg. - Owszem - z kwartału na kwartał więcej środków inwestowanych jest na wczesnym etapie, ale to są głównie niewielkie rundy rozproszone na tysiące startupów. Większość tych inwestycji nie zwróci pieniędzy inwestorom i w tym aspekcie zgadzam się z Markiem Cubanem - na tym etapie nie ma płynności i trudno wyjść z inwestycji. Jeśli chodzi o dalsze rundy finansowania to w mojej ocenie jest co raz trudniej o finansowanie. Inwestorzy chcą widzieć szybko rosnące przychody lub liczby zaangażowanych użytkowników. Przytaczane przez Marka Cubana firmy, takie jak Uber czy Facebook generują gigantyczne przychody liczone już w miliardach dolarów. Kilkanaście lat temu duże wzrosty wartości były generowane po IPO co powodowało, że akcje spółek technologicznych były interesującym (płynnym) aktywem. Dzisiaj dynamika jest zupełnie odwrotna. Spółki technologiczne wchodzące na giełdę są już wyceniane na miliardy dolarów. Trudno ocenić o ile może wzrosnąć w przyszłości wartość spółki, która w momencie IPO ma waluację liczoną w dziesiątkach miliardów dolarów – podkreśla partner w funduszu Innovation Nest.
W podobnym duchu wypowiada się także Różycki. - Prawdziwą tragedią firm będących ofiarami pierwszej bańki internetowej był nie spadek ich wycen, a nagłe odcięcie ich od finansowania - brak chętnych na zakup ich nowych akcji - w przypadku gdy ich biznesplany zakładały ogromne inwestycje – przypomina wspólnik funduszu Tar Heel Capital. - Myślę, że dużą nauką płynącą z kryzysu dotcomów są wyższe wymagania co do emitentów, którzy wychodzą z rynku prywatnego na publiczny przez co profil tych emitentów lepiej odpowiada profilowi inwestycyjnemu inwestorów giełdowych - podkreśla Różycki.
- Pęknięcie spekulacyjnej bańki tak wówczas jak i dziś będzie miało i pozytywne i negatywne skutki ale raczej nie taką skalę jak w 2000 r. - przewiduje Michał Kreczmar. - Napompowane „nic" poumierały, sztuczne M&A upadły, seryjni startupowcy mieli lekcję pokory, drobni inwestorzy dostali nauczkę. Dla prawdziwych biznesów potrafiących zarabiać pieniądze niewiele się zmieniło: powietrze się oczyściło, spadła konkurencja i nawet „żyjąc na kroplówce” były w stanie rozwinąć się, dotrwać do dziś i rozkwitnąć. Skutki raczej nie będą dotyczyły masowego grona inwestorów giełdowych, a raczej kapitału wysokiego ryzyka inwestującego pieniądze w drogo wyceniane startupy, z których tylko część przeżyje, ale takie jest ich ryzyko zawodowe. To co różni obecny rynek od ówczesnego to skala „naczyń połączonych”. Teraz „wywrotka” dużej firmy której technologie spięte są przez API z połową świata, działającą w cloud/as a service - vide Google, Facebook, Adobe, Salesforce, Oracle, adtech/martech/ecomtech, itd. budującą sieć partnerstw, współzależności, świadczenia usług, może pociągnąć za sobą rykoszetem setki, jeśli nie tysiące bankructw mniejszych biznesów. Z drugiej strony część zwykłych ludzi na całym świecie utrzymuje się dzięki biznesom typu sharing economy: Uber, Airbnb, Instacart, Lyft czy marketplace’om Etsy, Taskrabbit, Zaarly, OpenTable, Housekeep itd. Bankructwo tego typu „startupu” pociągnie za sobą kłopoty milionów ludzi - „nowa gospodarka” przeniosła ryzyko na sam dół drabiny - podsumowuje Kreczmar.
Pełne komentarze na drugiej podstronie
Dołącz do dyskusji: Mark Cuban przesadza, nie będzie powtórki z internetowej bańki 2000 roku (opinie)